Teologia ciała według Karola Wojtyły

Karol Wojtyła często robił rzeczy źle widziane. Wystarczy poczytać dowolną książkę z cyklu „papieskie ciekawostki”, aby poznać wiele historyjek ukazujących Wojtyłę jako mocno niekonwencjonalnego filozofa, kapłana, biskupa i papieża, którego postępowanie nie zawsze wzbudzało entuzjazm kolegów po fachu. Kiedy w 1960 roku ukazała się książka „Miłość i odpowiedzialność”, również nie wszyscy byli zachwyceni. Jakże to? Biskup? O małżeństwie? O seksie? Jakim prawem?

No bo z jednej strony: co on może o tym w ogóle wiedzieć, skoro jest księdzem? A tak w ogóle, to Kościół ze swoimi średniowiecznymi uprzedzeniami stanowczo powinien przestać się mieszać do „tych spraw”! Z drugiej strony konsternacja zapanowała też wśród katolików i ludzi Kościoła. Dlaczego Jego Ekscelencja Biskup pisze książkę na tak sprośny temat? Przecież to zgorszenie!

Taki dwugłos to coś dobrze znanego również dziś. Rozmaite środowiska wyznające światopogląd materialistyczny redukują człowieka do konstrukcji zbudowanej z kości i mięsa, ożywionej przez reakcje chemiczne. Dla kontrastu natomiast wielu ludzi głęboko religijnych, związanych z Kościołem, traktuje cielesną sferę natury ludzkiej jako coś wstydliwego, a nawet nieczystego. Pomiędzy takie dwie postawy wkracza Karol Wojtyła i pokazuje, że obie są błędne. Skąd wywodzi takie przekonanie?

Cóż, po pierwsze trzeba sobie powiedzieć, że Wojtyła nie był oderwanym od życia księdzem, zamkniętym w zakrystii i głuchym na zewnętrzny świat. On zawsze był z ludźmi i dla ludzi, co oznacza, że nie tylko do nich mówił, ale przede wszystkim chciał i umiał ich słuchać. To właśnie z wielu rozmów ze swoimi przyjaciółmi ze Środowiska wiedział, z czym się borykają i jakie są ich problemy – w narzeczeństwie, w małżeństwie, w codziennym życiu.

Głównym natomiast źródłem teologii ciała dla św. Jana Pawła II jest Biblia. Cała seria środowych katechez to podróż przez solidnie przestudiowane Pismo Święte. Znamienne jest, od czego papież rozpoczął swoje katechezy. Otóż zaczął od początku, dosłownie – od początku świata. Z naciskiem stwierdził: jeżeli chcemy zrozumieć człowieka i skomplikowane zagadnienia jego cielesności, musimy wrócić do pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju.

„Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.” (Rdz 1, 27)

Całego człowieka! Nie tylko duszę, ale i ciało. I to ciało jest integralną częścią osoby ludzkiej. Jan Paweł II w piękny sposób zestawia obie opowieści o stworzeniu świata, pokazując, że stanowią one niejako dwie strony tej samej rzeczywistości, wzajemnie się uzupełniając. Z jednej strony – człowiek jest stworzony na obraz Boga. Z drugiej – ulepiony z prochu ziemi, a więc istniejący materialnie.

Jesteśmy więc cielesno-duchową całością, a tym samym deprecjonowanie znaczenia i wartości ciała ludzkiego jest wielkim błędem. Nie można mówić, że dusza jest tym, co jest w nas „super”, ciało natomiast Bóg stworzył tylko po to, aby nie było nam zbyt łatwo. Taki błąd wielokrotnie zdarzało się popełniać w dobrej wierze bardzo zacnym chrześcijanom. Mam wrażenie, że w ciągu wieków swojego istnienia Kościół zdecydowanie bardziej koncentrował się na duszy i jej zbawieniu, gdy tymczasem ciało było postrzegane jako poważne zagrożenie, a nawet jako wróg, który jest wyłącznie źródłem pokus, utrapień i grzechu.

Gdy czytamy dzieła wielkich mistyków, jak św. Jan od Krzyża czy św. Faustyna, łatwo zauważymy, że tam nie ma ludzi – są tylko dusze. Rozmaici pobożni ludzie czytali dosłownie, a jednocześnie wyrywkowo Pismo Święte, wyciągając stamtąd cytaty przeciwstawiające duchowi grzeszne i zepsute ciało. Skutkiem były rozmaite przesadne formy pokuty i umartwiania się oraz posunięta do absurdu asceza, a więc postawy, co do których dziś można moim zdaniem zaryzykować opinię, że sprzeciwiają się świętości ciała ludzkiego.

Karol Wojtyła w swoim nauczaniu wraca do źródła, pokazując co powiedział na ten temat sam Bóg. Przypomina nam, kim jesteśmy, jacy jesteśmy, i do czego jesteśmy powołani. Bóg stworzył człowieka takim, jakim jest. A więc również ciało, cała anatomia i fizjologia są Jego dziełem. I jak wszystko, co On stworzył, jest to dobre (por. Rdz 1,31).

Jest natomiast faktem, że cokolwiek Bóg stworzył, człowiek może zepsuć. Jezus wyraźnie wskazał, że nie jest nieczyste to, co jemy. Wszystko, co w nas nieczyste, pochodzi z naszego serca, a więc z naszych myśli, pragnień i decyzji. To my naszym świadomym wyborem możemy każde czyste i piękne dzieło Boże ubłocić i oszpecić. Dlatego Bóg dał nam szereg wskazówek, które pomagają nam tego uniknąć. Przykazania są takim regulaminem zachowania czystości i porządku w naszym życiu.

„Nie cudzołóż” oraz „nie pożądaj żony bliźniego” to po prostu ubranie sfery relacji pomiędzy mężczyzną a kobietą, w szczególności sfery seksualnej, w ramy pozwalające utrzymać tę relację w czystości i porządku. Łamanie tych przykazań sprawia, że relacja staje się zabałaganiona. I nie chodzi tu o to, że to Bóg jest takim estetą, że przeszkadza mu bałagan w naszym związku. Sęk w tym, że ten bałagan szkodzi po prostu nam samym. Wypaczenia w sferze seksualnej zawsze sprowadzają się do jednego: do uderzenia w godność człowieka.

Bo tak naprawdę, to nie ma czegoś takiego, jak „teologia ciała”, chociaż termin ten wprowadził sam Jan Paweł II w swoich katechezach. Tym bardziej nie ma też czegoś takiego, jak „seks według Wojtyły”. Te określenia są chwytliwe, chętnie wykorzystywane w mediach, ale to uproszczenia, nie oddające istoty sprawy.

Karol Wojtyła nie mówi o seksie, prokreacji, antykoncepcji i innych podobnych szczegółach. On zawsze mówi o człowieku. O jego relacji z Bogiem oraz z bliźnimi. Człowiek jest osobą – czyli kimś obdarowanym samoświadomością, wolną wolą, władzą samostanowienia oraz niezbywalną godnością. Jest taki, bo został stworzony na obraz Boga (dawniej używało się malowniczego określenia „korona stworzenia”, ale dziś to chyba niemodne). W ludzkiej naturze jest dążenie do dobra i szczęścia, ale w dążeniu tym nie wolno nam wykorzystywać innych ludzi jako narzędzia do celu. Nie może człowiek nigdy i z żadnego powodu być traktowany przedmiotowo, nie może przez bliźniego być „używany”.

Dobra relacja pomiędzy kobietą a mężczyzną oznacza wzajemne poszanowanie godności i wolności. Prawdziwa miłość to bycie dla drugiej osoby, troska o jej szczęście – i w tym znajdowanie szczęścia własnego. Zła relacja oznacza przedmiotowe potraktowanie drugiego człowieka – jako narzędzia, którego używamy, by uszczęśliwić siebie. Wszystko inne wynika z tego prostego rozróżnienia.

W czasach, gdy Karol Wojtyła był kardynałem w Krakowie, prałat Józef Świąder powiedział, że w ramach pokuty w czyśćcu będzie czytał „Osobę i czyn”. Stwierdzenie to stało się później popularną anegdotą. Przekonanie, że „Wojtyła jest trudny”, pokutuje jednak do dziś. Nie dajmy sobie wmówić, że tak jest.

Faktycznie, teksty filozoficzne papieża są niełatwe, jeżeli nie znamy terminologii. Ale dokładnie to samo, co filozof Karol Wojtyła napisał językiem trudnym, papież Jan Paweł II ujął całkowicie zrozumiale w swoim nauczaniu: encyklikach, listach, homiliach oraz środowych katechezach, szczególnie tych z lat 1979-84, dziś znanych jako „teologia ciała”.

Jeżeli coś jest problemem w lekturze papieskiego nauczania, to tylko jego objętość i bogactwo. Mówiąc krótko – jest co czytać. Dlatego rolą katechetów, kaznodziejów i popularyzatorów jest pokazywanie, co z tego wszystkiego wynika dla naszego życia i konkretnych sytuacji, tutaj i dzisiaj.

Mateusz Pierzchała